Warszawa ma wiele miejsc, gdzie można spotkać skate’ów, ale pewna grupa gromadzi się wokół pomnika ich patrona — Wincentego Witosa. Wprawdzie zazwyczaj jest do nich zwrócony tyłem ale nie zrażając się tym w pełni korzystają z granitowych schodów (porządna twarda i gładka nawierzchnia) i atrakcyjnego postumentu, na którym zamieszkał. Oswajają przestrzeń, którą urbaniści przeznaczyli dla pamięci o wielkim działaczu ludowym, i nadają jej choć odrobinę życia . Tu wydają się stykać rzeczywistości ludowa (Witosowa) z ludową (skate’owską), ale nie to interesuje antropologa w tym przypadku. Bardziej atrakcyjne jest starcie przestrzeni miejskiej z powierzchnią deski, mimo, że obraz przeważnie jest niewyraźny.
Deskorolka — to tylko deck, kółka, trucki i grip. Zupełnie nieskomplikowana rzecz, ale tylko do momentu kiedy leży obok. Kiedy na niej stajemy, staje się odrobinę niesforna. Jednakże dla wielu jest czymś tak normalnym, jak zwyczajne buty. Narzędziem do czytania i nadawania sensów rzeczywistości. Z jednej strony jest totemem, który skupia wokół siebie jej użytkowników, a z drugiej przedmiotem naznaczonym indywidualnym i jednorazowym szlifem. Ma swoich wyznawców, ale każdy z nich może wyznawać inną religię. Deskorolka organizuje pewien mikroświat z charakterystycznymi artefaktami i kulturą niematerialną. Powstaje zatem grupa, która razem się bawi, rzadko rywalizuje (choć oczywiście jeżdżenie na desce ma również i wymiar sportowy i wymaga nie lada umiejętności i wysiłku) i podobnie doświadcza przestrzeni. Jednakże wszystkie doznania trudno uniwersalizować, przecież na deskę nie da się wziąć pasażera. Deska jest znakiem niezależności, nic nie narzuca, nie daje wolności „od i do”. Jest atrybutem nastoletniego flaneura, daje możliwość ślizgania się po mieście, po granicy dozwolonego i zakazanego – jest rodzajem rebelii wobec obwarowanego przepisami życia w mieście, oraz określonego przeróżnymi regułami spędzania wolnego czasu. Czas jest tutaj nawet pojęciem nieodpowiednim, ponieważ nie odgrywa żadnej roli w jeżdżeniu, ruch bowiem z nim właśnie walczy. Ruch i czas wprowadzają jeszcze jeden aspekt. Jazda jest rodzajem pantomimy, gdzie ciało jest wyrazicielem wszelkiej prawdy o deskorolce, a w tym momencie człowiek i przedmiot wydają się być zjednoczeni w magicznym tańcu. Stąd niedaleka droga do rozpatrywania jeżdżenia na desce jako sportowego performansu, podobnego do tych, które odbywają się na wielu stadionach świata. W tym przypadku jednak przestrzeń nie jest zaaranżowana i przystosowana do spektakli, a tylko publiczna tzn. łatwo ulegająca przekształceniom i niebezpieczna w sensie konfliktu interesów ludzi w niej przebywających. Przechodzień, widz mimo woli, staje się uczestnikiem, a skate performerem poddającym się zewnętrznej ocenie. Ta zwrotność sytuacji i współzależność prawdopodobnie skłania “ślizgających się” do adoptowania przestrzeni miejskiej jako terenów swojej działalności. Sami siebie postrzegają jako outsiderów,„innych”, ale pragną tą inność zaprezentować.
Alain Loret ‚wzbogacając analizę Bessas’a, w początkach kultury „ślizgania się” dopatrzył się stylu życia opartego na zamiłowaniu do odmienności i kontestacji, zbudowanego w opozycji do mainstreemu lat 60. Od tamtego czasu „pokolenie ślizgu” w wyniku wielu podskórnych i ogólnospołecznych zmian powróciło z marginesu życia do głównego nurtu, uniwersalizując wartości wzmożonych doznań, prędkości, poszukiwania i przekraczania granic. Deskorolka niesie ze sobą ryzyko fizyczne (urazu ciała) i społeczne (kontaktu z służbami miejskimi, które nie akceptują obecności deskorolkarzy, opaczne przyporządkowanie do określonej grupy społecznej). Narzuca inne spojrzenie na miasto – staje się ono torem przeszkód, jest wygodne lub nie. Murki, chodniki pełne ludzi, postumenty pomników, rodzaj nawierzchni, poręcze — to wszystko elementy architektury miasta, które w oczach deskorolkowca przemawiają i wyzywają. Interesujący dla badaczy kultury jest również fakt, że inni budują w oparciu o deskę stereotyp użytkownika: pochodzącego z nizin społecznych darmozjada, często słuchającego nieprzyjemnej muzyki, niszczyciela zastanego porządku – dewastatora, a ma to niewiele wspólnego z rzeczywistością.
↧
Co robi Etnolog na placu Trzech Krzyży?
↧